Crème brûlée – robimy afrodyzjak :)

Wcale nie żartuję. Crème brûlée to klasyka klasyków, deser deserów, stymulator endorfin i popis faceta w kuchni.

Crème brûlée brzmi groźnie (wszystkie te ogonki i daszki nad literami…) i wymaga trochę zabawy (zagrzać – schłodzić – zagrzać itp.) ale efekt jest porażający. Nawet jeśli z wszelkich deserów najbardziej lubisz schab, to crème brûlée złapie Cię za łeb i sprowadzi do poziomu absolutnie pierwotnej, atawistycznej frajdy, jaką nasi małpi praprzodkowie musieli przeżywać, gdy dopadli zdobycz, która nie tylko im nie uciekła, nie tylko nie była zdechła albo chora, ale okazała się powalająco słodka i miękka (nie mam pojęcia, co by to mogło być). Crème brûlée odpala w mózgu masową produkcję endorfin. Należy je serwować odpowiednio schłodzone, ze skorupką cukrową spaloną tuż przed podaniem, i możliwie blisko łóżka.




Potrzebujesz:

  • 500 ml śmietanki 30% (np. Łaciatej, może też być 36% ale skonsultuj to z lekarzem lub farmaceutą)
  • saszetkę cukru waniliowego (no dobra… wanilinowego: czytaj dokładnie etykietki 🙂 )
  • 5 żółtek (z jajek eko (z zerem na początku numerku), wolnowybiegowych (jedynka), ostatecznie ściółkowych (dwójka)).
  • trzech – czterech czubatych łyżek cukru trzcinowego muscovado. To ciemny cukier lepiący się od melasy. Robimy męskie crème brûlée, od tego cukru dostanie ono fajnego, ciemnego koloru. Jeśli nie masz pod ręką muscovado możesz użyć zwykłego białego cukru, dodaj go wtedy trochę mniej.
  • laski wanilii albo łyżeczki mielonego cynamonu albo laski cynamonu albo wszystkiego naraz
  • łyżki białego cukru na każdą porcję
  • tych fikuśnych foremek do crème brûlée: takie naprawdę fachowe mają 10 cm średnicy i 1,5-2 cm wysokości (robi takie np. Duka, ale znajdziesz też masę innych). Jeśli nie masz takich foremek, nie przestawaj czytać w tym miejscu! Masz jakąkolwiek ceramiczną foremkę? Np. z Ikei albo coś podobnego? Da radę. Crème brûlée klasycznie serwuje się w takich małych fikuśnych, ale my jesteśmy ponad to 🙂
  • palnika kuchennego. To kapitalny gadżet, który przyda Ci się nie tylko teraz, ale też np. do obierania pomidorów ze skóry, dobarwiania steków itp. Jeśli nie masz palnika, to na pewno masz opcję grilla w piekarniku. A jeśli nie masz, leć do sklepu – palnik to naprawdę fajny gadżet.
  • Miksera
  • Blachy do pieczenia (w ostateczności wystarczy duża blacha, która jest wyposażeniem każdego piekarnika – zwykle z pierkanikiem dostajesz dwie: płytszą i głębszą. Potrzebujemy tej głębszej)
  • zimnej wody

Crème brûlée jest prosty!

Nastaw piekarnik do 150 stopni, niech się rozgrzewa.
Zacznij od oddzielenia białek od żółtek. Są na rynku rozmaite gadżety ułatwiające to zadanie, ale spokojnie poradzisz sobie sam: z wyczuciem rozbij jajko tak, żeby skorupka podzieliła się na dwie części. Nad miską staraj się przelewać zawartość jajka z jednej części skorupki do drugiej tak, żeby białko powoli wylewało się do miski, a żółtko zostawało. To naprawdę nie jest trudne.

Białko zostaw na potem. Do żółtek dodaj saszetkę cukru wanilinowego i cukier muscovado (porządnie rozdrobniony palcami, bo ma on to do siebie, że zlepia się w bryłę) albo zwykły.
Śmietankę tymczasem wlej do garnka. Jeśli dodajesz laskę wanilii, przekrój ją wzdłuż na pół i wyskrob nożem obłędnie pachnące ziarenka. Wrzuć do śmietanki. Łupinę laski wanilii też dodaj, potem ją wyrzucimy.  Jeśli dodajesz sproszkowany cynamon, wrzuć go do śmietanki. Takowoż wrzuć laskę cynamonu. Ogrzewaj, ale tak, żeby nie zagotować, bo się zrobi kożuch i wróci przedszkolna trauma. Jeśli zaczyna się robić – mieszaj!
Wracamy do żółtek. Pewnie szukając przepisów na crème brûlée naczytałeś się o tym, że trzeba będzie coś miksować na parze i że to diabelnie trudne? Zapomnij.  Pamiętasz takie coś jak kogel-mogel? Dokładnie to musimy teraz zrobić z żółtek i cukru. Potrzebujesz miksera z taką charakterystyczną końcówką przypominającą spodek – do ucierania żółtka. Ucieraj żółtka z cukrem aż otrzymasz kremową, jasną (jeśli użyłeś białego cukru) lub jasno-kakaową (jeśli użyłeś muscovado) masę.

Pewnie szukając przepisów na crème brûlée naczytałeś się o tym, że trzeba będzie coś miksować na parze i że to diabelnie trudne? Zapomnij. Pamiętasz takie coś jak kogel-mogel? Dokładnie to musimy zrobić z żółtek i cukru.

Do tego czasu śmietanka powinna być już zagrzana. Włóż palec do garnka. Parzy? Jest OK. Wyłów z niej teraz łupiny laski wanilii i / lub laskę cynamonu.
Dalej miksując żółtka, dolewaj do nich powoli śmietankę (POWOLI! Jeśli dodasz za szybko, zrobisz jajecznicę ze śmietaną). Najpierw dwie łyżki. Rozmieszaj mikserem. Potem dwie kolejne. Mieszaj. Potem znowu dwie kolejne. Powoli robi się nam pieniąca się lekko, przyjemna masa. Dodawaj, mieszaj, aż wmieszasz całość.
Wlej teraz masę do foremek. Jeśli nie masz tych fikuśnych, wlej masę do foremki, którą dysponujesz, na wysokość 1-1,5 cm. Jeśli masz te fikuśne, z tej ilości powinno Ci wyjść 6-8 porcji. Połóż teraz foremki na blasze do pieczenia (albo na blasze piekarnikowej) i wlej na nią zimną wodę tak, żeby sięgnęła do połowy wysokości foremek do crème brûlée.
Po co ta woda? Chodzi o to, żeby krem ogrzewał się delikaniej, a nie piekł od razu jak omlet. Wykombinuj sobie, jak to zrobić, żeby woda nie wchlapała się do foremek. Ja wlewam wodę dopiero, gdy ustawię blachę na prowadnicach piekarnika.
Masz teraz 50 minut do godziny wolnego czasu.
Po tym czasie krem powinien się ściąć. Jeśli nie jesteś pewien, naciśnij go delikatnie (DELIKATNIE! Nie chcesz teraz zmasakrować jego powierzchni) łyżeczką. Powinien lekko stawiać opór. Jeśli jest gotowy, wyjmij go z piekarnika i schłódź (w zimie wystawiam go na balkon).
Przed podaniem zasyp całą powierzchnię foremki warstewką białego cukru.
Zgaś światło.
Uruchom palnik.
Chcesz teraz widzieć jednolicie niebieski płomień – wyreguluj ciśnienie gazu. Zbyt żółty płomień może
skutkować posmakiem spalin w gotowym daniu 🙂
Skieruj płomień pod płaskim kątem na warstewkę cukru (nie wbijaj płomienia pod kątem prostym w krem!)
I… ognia 🙂

Uważaj, żeby spalić cukier na brązowo, a nie na czarno (tak jak ja to zjarałem na zdjęciu…). Jeśli spalisz na czarno – ciągle będzie dobre, tylko będziesz musiał włożyć więcej pracy w tłumaczenie, że tak miało być 🙂
Jeśli nie masz palnika, odpal opcję grilla w piekarniku i wstaw obsypane cukrem foremki na najwyższą półkę piekarnika, prosto pod grill. Trzymaj je tam kilka minut i nie odchodź ani na krok, kontrolując, czy zamiast karmelu nie zrobiło Ci się szkło pancerne.

Pomysły:

  • Do podgrzewanej śmietanki możesz dodać odrobinę wody różanej, likieru pomarańczowego, whisky… ale najfajniejszy crème brûlée to śmietanka, żółtka i wanilia.
  • Jeśli nie masz wspomnianych fikuśnych foremek, użyj jakiejkolwiek formy – ważne, żeby nie wlać więcej masy niż na 1-1,5 cm.

5 komentarzy

  1. Zainspirowałeś mnie, kupiłem zestaw do creme brulee i robię dość często. Zawsze wychodzi pyszne, ale nigdy tak jak powinno być, tzn mam konsystencję zupy. Facecie z nożem, czemu? Dlatego że nie mam końcówki do ucierania żółtka w mikserze? (szczerze, nawet po googlowaniu nie mam pojęcia o jaką może chodzić). Podejście pierwsze, mikser z "normalnymi" końcówkami, podejście drugie, takim czymś http://www.kuchniadoroty.pl/wp-content/uploads/2013/02/rozga-300×137.jpg ręcznie ucierałem, podejście trzecie, łyżką. Zawsze zupa.

  2. Aktualizacja komentarza. Spróbowałem w końcu z odpowiednią końcówką. Wyszła przepyszna, budyniowa konsystencja. Dzięki za przepis.

Comments are closed.