seksowny i pikantny chłodnik arbuzowy

Na zewnątrz 35 stopni, a my z Lepszą Połową wymyśliliśmy sobie na dzisiaj gotowanie hurtowych ilości sosu pomidorowego do słoików. Więc temperatura w mieszkaniu dorównuje tej na zewnątrz. Wino w kieliszkach grzeje się w kilka minut. Pot się leje po różnych strategicznych częściach ciała. Za to w kuchni pachnie obłędnie.
Na takie zagęszczenie sensoryczne jedna jest rada: chłodnik arbuzowy, moi Państwo. Nieźle brzmi ten tytuł wpisu, prawda? Bo też to zupa pełna wrażeń, idealnie się nadająca na gorący dzień, na gorącą imprezę i – last, but not least – na gorącą randkę.
Arbuz – genialny owoc, a właściwie warzywo, bo to daleki krewny dyni – jest tak uprzejmy, że składa się w  92 procentach z wody, dzięki czemu, przy obecności kwasu jabłkowego i cytrynowego, kapitalnie gasi pragnienie. A do tego jest praktycznie bezkaloryczny. Rześki smak arbuza zawsze będzie mi się kojarzył z upalnym latem. Wbicie zębów w soczysty księżyc arbuza przywołuje wspomnienia wakacji na wsi i masę synestezji: dotyk słońca, zapach rozgrzanej skóry, smak upału.
A my go trochę podkręcimy.
Patent podpatrzyłem w nieistniejącej już – niestety! – krakowskiej restauracji Tesoro del Mar na ul. Józefa, gdzie 21-letni wówczas szef kuchni wyczarowywał z ryb absolutnie niezwykłe dania. Okazało się, że zupa arbuzowa, którą tam serwował, pięknie poprzedza dania rybne (być może dlatego, że kluczem do obu jest woda?). Mleko kokosowe to już mój pomysł. 
W efekcie powstał niebanalny w smaku a banalny w produkcji chłodnik, który naprawdę zalecam, jeśli chcecie w upalny dzień podbić serce spragnionej kobiety. Chłodnik rześki, różowy, z mocną nutą pikanterii – słowem: cholernie seksowny.

Potrzebujesz:

  • ćwiartkę arbuza
  • 200 ml mleka kokosowego. To będzie pół dużej puszki. W szanującej się puszce znajdziesz warstwę skrzepłego tłuszczu kokosowego, który wygląda jak białe masło, oraz półprzezroczyste mleczko. Do chłodnika potrzebujesz po połowie jednej i drugiej frakcji!
  • 2-3 szczypty płatków chili albo sproszkowanego chili
  • malakser / blender

I to tyle. Żadnego słodzenia, żadnych kombinowanych przypraw. Bazujemy tu na genialnych smakach podstawowych, którym nic więcej nie trzeba.

Chili będzie kontrastem dla słodkiego, rześkiego smaku arbuza a mleko kokosowe zapewni jednemu i drugiemu smakowi miękkość.

Pokrój arbuza i pozbądź się pestek. To tylko z pozoru trudne. Pokrój ćwiartkę wzdłuż na cienkie plastry, a każdy z nich w poprzek, w słupki. Teraz zobaczysz, że pestki tworzą jedną warstwę, którą bez problemu wydłubiesz palcem albo nożem. Odetnij skórę razem z białym miąższem. Potrzebujemy tylko “tego czerwonego” 🙂

Kawałki arbuza wrzuć do malaksera albo blendera (jeśli jest to duży blender). Wlej mleko kokosowe razem z – nazwijmy to – śmietanką, czyli “tym białym” 🙂 Wsyp na początek dwie szczypty chili.
Porządnie zmiksuj. Walczymy o gładką, płynną konsystencję, najwyżej z delikatnymi grudkami miąższu arbuza.
Spróbuj, czy pikanterii jest w sam raz. Przelej do jakiegoś ładnego naczynia i wstaw w najzimniejsze miejsce lodówki (jeśli masz komorę do mocnego schładzania, czyli “chillout room” 😉 – skorzystaj z niego) przynajmniej na godzinę.

To działa tak: na początku jest przyjemnie, rześko i słodko od arbuza, miękko i delikatnie od mleka kokosowego. Po chwili przychodzi nagły impuls – to chili odzywa się na języku. Robi się hot. Każda kolejna łyżka będzie się dziać w napięciu między słodyczą a pikanterią.
I tu jest miejsce na podryw. Na tekścior w rodzaju “ta zupa jest taka jak ty, bejbi: sweet i hot (tylko się, kurde, nie pomyl, i nie walnij tekstem, że jest “zimna i paląca”, ok?).

Chili zostawi na wargach pikanterię na długo, inwencja w dalszym gaszeniu pragnienia konsumentki należy tylko do Ciebie.

Post scriptum dla P.T. Czytelniczek: Działa również na facetów, można dodać więcej chili.

3 komentarze

Comments are closed.