Casserole z dynią i quinoą – kosmiczna i wojownicza

Coś się kończy, coś się zaczyna – powiada klasyk. Kończy się sezon na dynie. Więc ten mały eksperyment będzie oficjalnym pożegnaniem z dynią 2012. A zaczyna się kulinarna eksploatacja nowego składnika. Ni to zboże, ni to ryż. Zdrowe i bogate odżywczo tak, że stanowi jeden z ważniejszych składników diety astronautów. Wiedzieli o tym także Inkowie i Aztekowie, dla których była podstawowym pokarmem, spożywali ją przed walką wojownicy. No i wielbią ją weganie.
Chodzi o quinoę, czyli komosę ryżową. Niby że takie wegetariańskie nie wiadomo co, a tu się okazuje, że i astronauci, i wojownicy – czyli, się raptem okazuje, żarcie dla faceta!

Potrawy rozgrzewające

Ostatnio o quinoi słyszałem coraz więcej i były to coraz przyjemniejsze rzeczy. A pierwszy raz spróbowałem jej w waszyngtońskim Muzeum Amerykańskich Indian (podobno Indianie nie zgodzili się na nazwę “Muzeum Rdzennych Mieszkańców Ameryki”, argumentując, że zamieszkiwali te ziemie na długo przed tym, jak ktokolwiek zaczął mówić o “Ameryce”). Muzealne bary i kantyny rzadko się kojarzą z dobrymi knajpami. Niesłusznie: w takim na przykład Art Institute of Chicago swoją restaurację Terzo Piano prowadzi uhonorowany nagrodami szef kuchni Tony Mantuano. A w niesamowitym skądinąd Muzeum Amerykańskich Indian funkcjonuje coś na kształt kantyny, z kilkoma witrynami, w systemie samoobsługowym. Wędruje człowiek od witryny do witryny, i wybiera spośród dań typowych dla Indian obu Ameryk: od Wielkich Jezior, przez prerię, po puebla.
Oczywiście, są to głównie impresje na temat tej kuchni, bazujące na typowych składnikach raczej, niż recepturach – nie sądzę, żeby Winnetou zajeżdżał na koniu do baru drive-in, czy raczej ride-in, i zamawiał hamburgera z bizonem. A tymczasem serwowana w sandwiczu długo duszona potrawka z mięsa bizoniego smakuje tam doskonale.
Była też casserole – wspaniale pachnąca, jesienna, słodko-orzechowa i korzenna w smaku. Składała się z delikatnych ziarenek, na wpół rozpadniętych, z charakterystycznym kiełkiem, a zawieszone były one w smakowitym dyniowym cieście. To było danie pachnące rozgrzaną kuchnią, gdy za oknem zwały śniegu, w fakturze przypominające nieco – ku zaskoczeniu – makowiec. Postanowiłem podrobić. Wyszło mi następująco:

Potrzebujesz:

  • 1/2 niewielkiej dyni – po uduszeniu i zredukowaniu wyszło mi z niej około kilograma puree.
  • 250 g quinoi. Quinoa tania nie jest, ale szarpnąć się warto. Dostępna jest quinoa biała i czerwona, najfajniej dla efektu kolorystycznego wziąć pół na pół jednej i drugiej
  • 250 ml mleka – weganie mogą użyć mleka migdałowego
  • 2 jajka, koniecznie zera albo jedynki, ostatecznie dwójki (tu weganom nic już nie umiem poradzić, poszukajcie jakiegoś patentu na ich substytut np. w “Jadłonomii” Marty Dymek, polecam skądinąd)
  • 100 gram orzechów nerkowca
  • 2 łyżki syropu klonowego (a jeśli nie masz, użyj miodu)
  • kawałek świeżego imbiru – mniej więcej trzycentymetrowy kawałek korzenia
  • 1,5 laski cynamonu – jeśli nie masz, użyj cynamonu w proszku
  • kilka ziaren ziela angielskiego
  • kilka ziaren kolorowego pieprzu
  • gałka muszkatołowa
  • neutralny olej do duszenia. Np. arachidowy, ale rzepakowy czy słonecznikowy też ujdzie. Oliwa z oliwek średnio tu spasuje.
  • głęboką patelnię albo rondel (do duszenia dyni) i w miarę głębokie naczynie do zapiekania
  • trochę bułki tartej do wysypania naczynia przed zapiekaniem

Oparłem się o przepis z blogu Healthful Pursuit, ale mocno pozmieniałem, żeby wyszła w miarę taka wersja, jaką pamiętam z Waszyngtonu.

Dynię pokrój na grube półksiężyce – w ten sposób łatwo pozbędziesz się pestek i nieprzyjemnego miąższu, a gdy położysz taki półksiężyc na boku, szybkimi ciachnięciami odkroisz grubą skórę. Następnie pokrój dynię w kostkę. Nie za dużą, żeby się sprawnie udusiła, ale też nie za małą – walczymy o to, żeby w musie z dyni, który nam powstanie, zostały wyczuwalne kawałki.
Imbir obierz (najlepiej idzie obieranie łyżeczką) i pokrój w drobną – ale znowu: nie za drobną – kostkę. Fajnie, jeśli w gotowym daniu ząb trafi od czasu do czasu na kawałek imbiru.
Rozgrzej na patelni olej, wrzuć imbir, laskę cynamonu, rozgniecione w moździerzu ziele angielskie i pieprz. Gdy tylko imbir zacznie chwytać, wrzuć dynię, posól i zamieszaj. Niech się teraz chwilę posmaży, przemieszaj od czasu do czasu ale nie fanatycznie.

W międzyczasie wrzuć quinoę na sito i porządnie wypłucz. Jak czytam w mądrych źródłach, trzeba się z ich powierzchni pozbyć saponin, związków dających gorzki smak.
Gdy dynia puści sok, spróbuj kawałek, czy czegoś jej nie trzeba (soli? pieprzu? przypraw?), dolej trochę wody (z wyczuciem, nie robisz zupy), zamieszaj, przykryj i zmniejsz ogień. Daj dyni przynajmniej dwadzieścia minut, jeśli nie pół godziny, przemieszaj od czasu do czasu. W pewnym momencie zacznie się ładnie rozpadać, tworząc mus. Wtedy dodaj nerkowce.
Piekarnik rozgrzej do 200 stopni C.
Odkryj naczynie i zwiększ trochę ogień, żeby odparował nadmiar wody. Poczekaj, aż na patelni zostanie coś na kształt miękkiego dżemu. Wtedy zdejmij ją z ognia, niech sobie chwilę przestygnie.
Wbij jajka do szklanki czy co tam masz pod ręką, dolej mleko, dodaj syrop klonowy (albo miód), zamieszaj.
Do naczynia z dynią wsyp quinoę, wlej mleko z jajami i syropem, wymieszaj wszystko. Powstanie takie coś paćkowate. Nie przejmuj się, tak ma być.
Natłuść naczynie do zapiekania niewielką ilością oleju (przyda się np. papierowy ręcznik) i wysyp bułką tartą.

Najłatwiej wsypać trochę bułki tartej do natłuszczonego naczynia i potrząsając we wszystkie strony, sprawić żeby sama oblepiła ścianki (też z wyczuciem i nad zlewem, oszczędź sobie zamiatania kuchni). Próbując pieczołowicie sypać bułkę na każdą ściankę z osobna, wściekniesz się.

Całą masę dyniową wyłóż do naczynia do zapiekania i uklep równomiernie, żeby przyzwoicie wyglądało. Przykryj naczynie folią aluminiową (nie chcemy, żeby wierzch spiekł się przedwcześnie, bo wyjdzie nam twarda skorupa z surowymi, chrzęszczącymi w zębach ziarnami quinoi) i wstaw na pół godziny do piekarnika. Po tym czasie zdejmij folię i potrzymaj jeszcze pół godziny, aż się mocno zrumieni. W piekarniku quinoa wypije mleko i sok z dyni, pięknie mięknąc, a jajko zadba o związanie całości w spójną zapiekankę. Efekt jest naprawdę pachnący, smaczny, słodkawo-korzenno-orzechowy, no i jest to żarcie, którym możesz się pochwalić nawet swojemu lekarzowi (mnóstwo białka, a do tego magnezu, żelaza, miedzi, fosforu, manganu – normalnie jak kopalnia krasnoludów w Khazad-dum).

Hinty:

  • Jeśli przed pieczeniem pomalujesz to z wierzchu rozkłóconym jajkiem, zrumieni się trochę ładniej.
  • Casserole świetnie się też sprawdza jako przystawka do czegoś jednak mięśniejszego – np. pikantnego steka, czy – jak na załączonym obrazku – lekko podwędzanego filetu z łososia smażonego w marynacie z pikantnej gorczycy i papryki 🙂 Serio – słodki i korzenny smak doskonale się dogada z kontrastującym go intensywnym i pikantnym.

8 komentarzy

  1. He he, znowu oszukiwałam w kodzie… dałam 3333 zamiast jakiegoś tam milion pięćset sto dziewięćset. Ciekawe, kiedy się skapną generatory spamu 😉

  2. Ja swoją przywiozłam z Belgii, wszak tam bardzo popularna i dość tania na dodatek. Wciąż czeka aż się z nią rozprawię ostatecznie. wyglada na to, że skończy w jakiejś fajnej zapiekance, bo taka opcja podoba mi się dalece bardziej niż wersja na sypko. Pozdrawiam przedświątecznie!!!
    PS Wiedziona nadzieją, że ten system kodujący to ściema wpisałam jw. i niestety komentarz nie przeszedł…wobec mnie system jest bezlitosny,ech.

Comments are closed.