Zupa klopsowa: wyjawiam rodzinny sekret

Synestezja – to nie tylko środek stylistyczny w rodzaju “kolor zapachu” czy “brzmienie smaku na podniebieniu”. To także doznanie zmysłowe.
Synestezjami zapamiętujemy: smak czy zapach potrafią przywołać przed oczy dawno zakurzony, zagrzebany gdzieś w pamięci widok, czyjś gest, sytuację, chwile, uczucia. Dużo na ten temat powiedziałby zapewne Marcel Proust, który po zjedzeniu magdalenki machnął siedem tomów powieści. Ale założę się, że każdy z nas zna to świetnie: po otwarciu słoika z kuminem natychmiast wracam myślami na suk w Jerozolimie. Zapach szafranu zawsze będzie mi się kojarzył z targiem w Taroudancie i zakazaną facjatą wielkiego jak dąb i łagodnego jak baranek Berbera, który nim handlował. Aromat gotowanych parówek i tostowanej bułki to dla mnie powrót do dzieciństwa, sobotni poranek, pobudka, wspomnienie taty przygotowującego hot dogi na śniadanie. Pikantny kebab – ostra impreza, głęboka noc, przyjaciele, dużo piwa. I tak dalej.

A zupa klopsowa? – powrót ze szkoły, dom, kuchnia, czytanie komiksów przy jedzeniu.
Nigdzie indziej takiej zupy nie spotkałem – a Wy? Bardzo jestem ciekaw. Gotowała ją moja nieżyjąca już niestety od dawna babcia, od niej nauczyła się tego przepisu moja mama. Pewnie jest to modyfikacja niemieckich klopsów w sosie, rzeczy dość niesmacznej i mdłej: jadłem kiedyś coś takiego w bawarskim Siegsdorfie, dwa klopsy pływające w gęstym, mącznym sosie, i nie było to nic podobnego do zupy z mojego dzieciństwa. Ta zupa to prostota, równowaga delikatnego mięsa, wywaru, słodkawych ziemniaków i kwaśnego ogórka kiszonego, podkręcona tylko elementarnymi przyprawami. A w dodatku porządne, treściwe żarcie dla chłopa. Sama w sobie stanowi kompletny obiad.
No i się roztkliwiłem. A zupa stygnie.

Potrzebujesz:

  • 700-800 g mielonego mięsa z indyka. W oryginale było wieprzowe, ale tak będzie fajniej. Przy czym uwaga: jeśli masz możliwość, każ sobie raczej zmielić mięso w sklepie, a unikaj gotowych, paczkowanych mielonek. Są lepsze i gorsze, ale wszystkie zawierają jakieś dodatki: konserwant, czasem nawet wzmacniacz smaku. Poza tym – na mielonym najłatwiej oszukać, zamiast mięsa możesz kupić mielone ochłapy. Jak ognia unikaj “mielonego garmażeryjnego” – chyba że lubisz sojowe wypełniacze.
  • 2 małe bułki pszenne albo 1 dużą – najlepiej wczorajsze, trochę czerstwe pieczywo
  • 2 średnie cebule
  • 2 jajka – będę do znudzenia powtarzał: nigdy nie “trójki”.
  • 250 ml śmietanki 18 procent
  • łyżkę mąki
  • trochę wody
  • 3-4 liście laurowe
  • 4-5 ziaren ziela angielskiego
  • sól, pieprz
  • ziemniaki
  • dobrej jakości ogórki kiszone

Bułki namocz w wodzie. Zagotuj duży gar lekko osolonej wody z liśćmi laurowymi i zielem angielskim. Mięso wrzuć do michy, cebulę zetrzyj na tych ostrej, kaleczącej stronie tarki, zamoczoną bułę porządnie odciśnij, żeby pozbyć się większości wody, wbij jajka. Posól i popieprz tyle, ile lubisz. Porządnie zamieszaj ręką, aż powstanie jednolita masa.

Zwilż dłonie zimną wodą i uformuj klopsy – idealne są nie za duże, nie za małe: coś zdecydowanie większego od piłki golfowej, ale zdecydowanie mniejszego od tenisowej.
Gdy woda się zagotuje, zmniejsz ogień, żeby nie wrzała jak szalona i delikatnie, tuż nad samą powierzchnią, wrzucaj klopsy jeden po drugim – choć masa będzie dość luźna, nie rozpadną się, we wrzątku od razu ładnie się zetną. Staraj się je wrzucać jeden obok drugiego, żeby na siebie nie wpadały. Gdy już ogarniesz wszystkie, pozwól się im gotować na niewielkim ogniu z pół godzny.
W międzyczasie obierz ziemniaki, pokrój na niewielkie kawałki i ugotuj w osolonej wodzie do miękkości.
Klopsy pięknie spuchną i będą wypływać na powierzchnię. Możesz zbierać łyżką cedzakową uwalniające się w trakcie gotowania skoagulowane białko (czyli, mówiąc krótko, szumowiny) – ale nie musisz, wywar ma być trochę nieklarowny.

Po pół godzinie rozmieszaj w misce albo szklance łyżkę mąki z niewielką ilością wody – mieszaj intensywnie, ma się zrobić zawiesina, a nie kluski. Następnie dolej śmietankę, intensywnie wymieszaj. Wlej do tego chochlę albo dwie gorącego wywaru, zamieszaj i wlej do zupy, mieszając w garnku zdecydowanie, ale delikatnie, żeby nie zmasakrować klopsów. Spróbuj – wystarczająco soli i pieprzu? Jeśli trzeba, dodaj. Zostaw jeszcze na chwilę na minimalnym ogniu, w międzyczasie pokrój ogórki na plasterki.
Do talerza na dno ziemniaki, potem ze dwa-trzy klopsy, to ma być porządna wyżerka, na to ogórki. Niczego więcej nie trzeba. Może oprócz komiksów do poczytania przy jedzeniu.

12 komentarzy

  1. O zupie klopsowej słyszę po raz pierwszy. Często robię pulpety, gotowane w wywarze jarzynowym, a potem na bazie tego wywaru robię sos. Biały, szczypiorkowy albo (jak syn pierwszy, przed mężem ma szansę odpowiedzieć na pytanie: jaki sos?) pomidorowy. Do tego najczęściej biały ryż i obowiązkowo marchewka: surówka lub duszona w maśle.
    Pulpeciki, duuużo mniejsze, są także podstawą sosu z suszonymi pomidorami do makaronu. No i bardzo lubię czysty barszcz z zatopionymi, ale ugotowanymi osobno, malutkimi, bardzo pikantnymi, pulpecikami z mięsa wołowego. No to teraz czas na zupę klopsową
    http://dlacorkiisynowej.blogspot.com/

  2. …mnie też wzruszają smaki i zapachy sprzed lat, ostatnio także zafundowałam sobie powrót do wczesnego dzieciństwa za pomocą ciasta domek. Było niesamowicie!! O zupie klopsowej nie słyszałam, myślę, że doświadczałeś czegoś co niewielu było dane. Jestem pewna, że jest pyszna, ogór kiszeniec w niej potęguje to moje przekonanie. Pozdrawiam!

  3. Też czytałam Torgale, ale nie w dzieciństwie. W dzieciństwie to się czytało "Tytusy" i "Relaksy". Za czytanie przy jedzeniu można było oberwać ścierą 😉

  4. Tytusy, Kajki i Kokosze, no i Thorgal – później pojawił się jeszcze Spider Man i X-meny. Bez ściery, ale silna werbalna dezaprobata 🙂

  5. Klops to jeden z najgenialniejszych wynalazków ludzkości 🙂 Jestem wiernym i obsesyjnym fanem gnocci w sosie pomidorowym z tymi drobnymi, włoskimi, pachnącymi tymiankiem klopsikami. Pozdrawiam!

  6. troszkę ryżu, cytrynka i marchewka, albo marchewka i groszek, albo marchewka i fasolka szparagowa, śmietanki sporo i to raczej porządnej – kwaśna wiejska, albo w ostateczności sklepowa kremówka, cała zupka kwaskowo-pieprzna… babcia gotowała bez warzywnego dodatku, ale kuzynko-ciotka dawała właśnie pośrupane warzywka i chyba to była ciekawsza wersja… na zimowe powroty "z pola", albo "z dworu", zależy gdzie kto mieszkał, dzięki za miłe wspomnienia i porządnie napisanego bloga, gdybyś jeszcze tylko nie zalecał "cięcia" mięska czy innych substancji spożywczych, które to wyrażenie jest obrzydliwą kalką z angielszczyzny, rozpowszechnioną po nastaniu mody na anglojęzycznych mistrzów gara i patelni… umówmy się, że składniki potrawy kroimy i masz u mnie blogowego Nobla

  7. Marchewka i fasolka szparagowa teoretycznie bardzo by pasowały, ale wybacz, dla mnie absolutnie, pod żadnym pozorem, byłoby to nie do przyjęcia 🙂 Bo o wspomnienia smaków z dzieciństwa się tu rozchodzi, i każdy ma, jakie ma, zmienić się ich nie da.
    Co do cięcia mięsa: no dobrze, piękniej – i ortodoksyjnie – po polsku powiedzieć o krojeniu (krajaniu!), i choć ja akurat bym o słówko "ciąć" kopii tu nie kruszył, to zgoda, będę się na przyszłość pilnował. Ale są gorsze kalki z angielskiego – np. "tekstura potrawy" 🙂
    Pozdrawiam i dzięki za dobre słowo o moim pisaniu!

Comments are closed.