Sylwestrowa tarta z porami i życzenia na Nowy Rok

To było w sylwestrowy wieczór, w samochodzie. Wracałem z pracy, zbliżała się dziewiętnasta. Siąpił deszcz, wycieraczki rozmazywały go na przedniej szybie. W żołądku świdrował głód, potęgowany myślą o zbliżającej się sylwestrowej kolacji i butelce toskańskiego sangiovese czekającej w piwnicy. W radiu leciały durne hiciory, o których za miesiąc nikt nie będzie pamiętał, a do których słowa pisał zapewne jakiś średnio błyskotliwy przedszkolak. Z ulgą powitałem więc przerwę na wiadomości.

I wtedy właśnie wzięła mnie cholera.

“Coraz mniej Polaków traci czas na gotowanie przed sylwestrową zabawą” – zagaił spiker ogłaszając, że hitem tegorocznych domowych imprez sylwestrowych – a to właśnie w domu większość Polaków, w tym ja, spędza Sylwestra – jest catering. “Panie domu doceniają korzyści płynące z zamówienia gotowych potraw. Zamiast przed sylwestrową zabawą tracić czas w kuchni, wolą podać gotowe potrawy” – ogłosiło publiczne, polskie radio, za moje pieniądze z abonamentu (cały news jest tutaj >> ). Szczerze mówiąc mam nadzieję, że kolega dziennikarz, który przygotował ten materiał, ma dzisiaj kaca.

Cholera wzięła mnie po dwakroć. Bo w tej wiadomości było wszystko, całe piekiełko polskiej kuchni. Po pierwsze, ta wiadomość zakładała że od gotowania są kobiety, owe stereotypowe do bólu trzustki “panie domu”. Po drugie, zakładała że gotowanie to strata czasu.

Mój plan na Sylwestra to była przygotowana wspólnie w domu kolacja z Lepszą Połową. Żeby razem w kuchni odpocząć, spędzić wspólnie czas i sprawić sobie przyjemność. Między innymi za pomocą tej tarty z porami.

(uwaga, to będzie długi wpis – więc jeśli chcesz po prostu przepisu na naszą tartę z pora, przewiń kilka ekranów w dół 🙂 )

Ta sama wiadomość informowała, że wg badań KPMG ponad połowa Polaków miała spędzić tego Sylwestra w domu, tylko 13 procent na prywatkach, a 12 procent na wyjeździe. Ja się w tej większości odnajduję – rok 2013 to był jakiś rekord pośpiechu, zapracowania i braku czasu. Więc gdy jest okazja do świętowania, lubię trochę pomieszkać. Odpoczywam w kuchni. Siekanie pora, wałkowanie ciasta pod tartę, obserwowanie piekarnika – to czynności prawie medytacyjne, pozwalające odpłynąć myślom, odpuścić nerwom, zejść adrenalinie. W kuchni wytraca się złą energię i wytwarza coś dobrego – coś, co sprawia przyjemność, daje prostą satysfakcję. Do kuchni uciekam, fajnie mi w jej cieple. O radościach samego żarcia, rzecz jasna, nie wspominając.

Nie mogę się ostatnio oderwać od kapitalnej książki Michaela Pollana, amerykańskiego “kuchennego intelektualisty”, dziennikarza kulinarnego i popularyzatora, pt. “Cooked: A Natural History of Transformation”. To książka o tym, jak bardzo gotowanie wpisane jest w kulturę, w nas samych, i najszerzej – w człowieczeństwo. A także o tym, jaką robimy sobie krzywdę, jak bezbrzeżną lekkomyślnością i zwyczajną głupotą się wykazujemy, twierdząc że gotowanie to strata czasu.

Gotowanie jest ludzką potrzebą, jest tym, co nas odróżnia od zwierząt – dowodzi Pollan, cytując szkockiego pisarza Jamesa Boswella: “żadne zwierzę nie gotuje”. “Czy nie jest tak – pyta autor – że dokładnie w tym historycznym momencie, w którym Amerykanie porzucali kuchnię, przekazując przygotowywanie większości swoich posiłków w ręce przetwórców żywności, zaczęliśmy też spędzać tak wiele czasu rozmyślaniu nad jedzeniem i oglądaniu, jak inni ludzie gotują w telewizji?”.

(i – dodałbym, wrzucając kamyk do własnego ogródka – blogowaniu o jedzeniu…).

Zgoda. Jesteśmy ofiarami jakiegoś obłędnego przyspieszenia. Nagromadzenie komunikacji, bodźców, zadań do wykonania, mobilność pracy, załamanie podziału na czas pracy i czas wolny, na dni robocze i weekendy – wszystko to spowodowało, że pogrążamy się w poczuciu, iż na nic, kurna, nie starcza nam czasu. Znacie to, prawda? Perspektywa dodania sobie kolejnego zadania, jakim jest stanie przy garach, paraliżuje na samą myśl o niej (“kurde, i jeszcze obiad muszę ugotować”). Tylko co zyskujemy i co tracimy, rezygnując z gotowania? Pollan opisuje eksperyment, który przeprowadził ze swoją rodziną – zrobili sobie “Microwave Day”: dzień jedzenia mrożonych dań z mikrofalówki, wymyślonych po to, żeby oszczędzić nam czasu i pracy. Jaki był efekt? Pierwsze dwie godziny spędzili na wyjeździe do supermarketu, błądząc wśród labiryntów zamrażarek (znacie to, prawda? “skoczę po jedną rzecz do hipermarketu, to zajmie góra kwadrans”. Planując w ten sposób, nigdy nie liczymy czasu na parkowanie, poszukiwania produktu wśród hektarów hali, czasu straconego w kolejkach, gdy zgodnie z prawem Murphy’ego osobie przed nami nieodmiennie zawiesza się terminal do kart płatniczych itd.). A potem trzeba było wszystkie specjały w kulinarnych opakowaniach obiecujących niezwykłe doznania, przygotować w mikrofalówce. Po jednym na raz. W rezultacie zajęło to mnóstwo czasu, każdy jadł osobno, pochłonęli mnóstwo kalorii, tłuszczów trans, cukrów i dodatków do żywności, a przede wszystkim kompletnie niesmacznego, gumiastego, nijakiego pseudo-żarcia.

W czasie, który przemysł spożywczy obiecuje nam zaoszczędzić oferując wysoko przetworzoną żywność, można by od początku do końca przygotować znakomite danie, które zjadłoby się razem, przy wspólnym stole. Jasne, jeśli należycie do tych, którzy zamówili sobie catering, dostaniecie pewnie lepszą jakość. Ale ile czasu zajęło wam zorganizowanie tego wszystkiego, znalezienie firmy cateringowej? Byliście zachwyceni efektem? Serio?

Fajnie było odpowiedzieć na poprzedzone zachwytami pytanie gości, “czy sami to przygotowaliście?” – “e, nie to z cateringu”?

Złodziejem naszego czasu nie jest tylko praca, zadania do wykonania i sprawy do załatwienia. Jest nim też sam przemysł spożywczy – dowodzi Michael Pollan. “Reklamy pomogły skonstruować poczucie paniki na punkcie czasu, przedstawiając rodziny tak zaganiane i śpieszące się od samego rana, że nie mające nawet czasu by zrobić sobie śniadanie, nawet żeby wlać trochę mleka do miski z płatkami. Nie, ich jedyną nadzieją jest mamlanie w autobusie czy samochodzie batonika czy innego wafelka.

Powiedzcie sami: dlaczego te zabiegane rodziny nie mogą sobie ustawić budzika na dziesięć minut wcześniej?! – pyta Pollan.

Jasne – w naszej kulturze, w której kolesie, co ich mamusia nie nauczyła zmywać, wmówili sobie, że mężczyźni w kuchni są artystami, a kobiety kucharkami, w której uważa się, że od garów są baby, a oni są od “zarabiania pieniędzy”, to kobiety są podwójnymi ofiarami skracających się zasobów czasu. To one pracują na podwójnym – a jeśli mają dzieci, to i na potrójnym – etacie. Rzecz jasna, przemysł spożywczy nie mógł takiej okazji przepuścić. “W latach 70. KFC wypuściło billboardy przedstawiające rodzinny kubełek smażonego kurczaka, podpisany »Wyzwolenie Kobiet«” – notuje Michael Pollan. – “Przemysł był skłonny chętnie stroić się w ciuszki ideologii feministycznej, jeśli tylko miałoby to pomóc we wproszeniu się do kuchni i na stół”. “W efekcie – konkluduje z właściwą sobie gracją – kobietom udało się ściągnąć do kuchni facetów. Ale nie, nie swoich mężów. Skończyły z mężczyznami, którzy zarządzają General Mills, Kraftem czy Whole Foods”.

Wreszcie – przemysł działa według przemysłowych reguł. Produkować trzeba maksymalnie tanio, a zysk osiągać jak największy. Metod potaniania żywności przemysł dopracował się mnóstwo. Tłuszcze trans, sól i cukier pakowane w hurtowych ilościach ze względu na swoje wzmagające apetyt działanie, sprawiają, że przestajesz być tym przystojniakiem z kaloryferkiem i klatą, którego pamiętasz ze zdjęć ze studiów, a radość życia, którą tak lubisz, może się skończyć szybciej niż się spodziewasz. “Szturm przetworzonej żywności na nasze spiżarnie i zamrażarki zaburzył naszą chęć kupowania świeżych składników – Pollan cytuje Harry’ego Balzera, eksperta ds. żywności. – Jako że obligują nas one, żeby coś z nimi zrobić zanim się zepsują, wywierają one na nas jeszcze jedną presję czasu. Więdnący w lodówce brokuł jest »pułapką z poczucia winy«”. Dodaje też, że według badań Davida Cutlera z Uniwersytetu Harwarda prowadzonych w 2003 roku, okazało się, że przyczyny wzrostu liczby ludzi otyłych, jaki w Ameryce nastąpił przez ostatnie kilka dekad, da się w większości wyjaśnić jedzeniem przygotowywanym poza domem. “Mam dla was świetną dietę – mówi Pollanowi Balzer. – Gotujcie samodzielnie. Jedzcie co tylko chcecie, ale pod warunkiem że przytgotujecie to sobie sami”.

Życzę więc sobie i Wam na 2014 rok
więcej czasu.
Zwłaszcza czasu na gotowanie.

Ale co to ja miałem? Aha, tartę z porami zrobić.

Potrzebujesz:

  • porcję wytrawnego kruchego ciasta na tartę z tego przepisu
  • 3 pory
  • 3 ząbki czosnku
  • butelkę białego wytrawnego wina – wprawdzie do przepisu potrzebny będzie tylko kieliszek, ale w końcu coś do kolacji pić trzeba. Poza tym wina nie sprzedają na kieliszki, nie?
  • 250 ml mleka albo śmietanki 18%
  • 2 jajka
  • garść orzechów włoskich
  • garść rodzynek
  • 100 g sera pleśniowego takiego, jaki lubisz. Dobrze do słodkich porów i rodzynek będzie pasował bardziej intensywny i pikantny ser.
  • 1-2 łyżeczki suszonej lawendy – a jeśli nie masz, użyj dobrych ziół prowansalskich, tylko przeczytaj skład: ich sekretnym składnikiem jest właśnie lawenda, ale bywa, że rodzimi sprzedawcy ziół w torebkach na niej oszczędzają.
  • formę do tarty, rzecz jasna
  • oliwę z oliwek
  • sól i pieprz

Jedziemy. Najpierw przygotuj ciasto. Gdy będzie się chłodzić w lodówce, oczyść pory, wywal liście (albo zachowaj sobie do bulionu). Jak sprawnie pozbyć się resztek ziemi i piasku z wnętrza pora? Przekrój go wzdłuż na pół, ale nie do końca, tak żeby całość trzymała się przy korzonku. Teraz pod bieżącą wodą wypłucz łodygę, rozchylając warstwy. Hack!

Jeśli jeszcze nie włączyłeś piekarnika, zrób to teraz. 200 stopni (180-190 z termoobiegiem).

Pory poszatkuj w półplastry, rozgnieć nożem i poszatkuj czosnek. Wrzuć go na rozgrzaną patelnię z oliwą, przesmaż chwilę, ale nie pozwól zbrązowieć, bo będzie gorzki. Od razu wsyp lawendę, trochę soli i pieprzu, a gdy poczujesz obłędny zapach – wrzuć pory i orzechy. Zamieszaj, niech się przesmażą i zmiękną. Poznasz po tym, że trochę oklapną. Dorzuć rodzynki i wlej wino. Zamieszaj, przykryj, zmniejsz ogień. Niech się duszą aż całkiem zmiękną i wytworzy się sos.

Rozwałkuj ciasto i przygotuj w formie, zgodnie z instrukcjami w tym przepisie. Podpiecz ciasto na blond (jeśli nie wiesz, co mam na myśli, zajrzyj wreszcie, cholera, do tego przepisu! 🙂 ). Wbij jajka do mleka/śmietanki i porządnie rozbełtaj. Posól i popieprz tę miksturę.

Jak tam pory? Miękkie? Spróbuj. Dorzuć teraz do nich pokruszony ser pleśniowy, potrzymaj jeszcze chwilę na ogniu mieszając, aż się ser rozprowadzi. Spróbuj jeszcze raz. Czegoś potrzeba? Soli? Pieprzu?

Gdy ciasto się podpiecze na blond, wyjmij je z piekarnika i rozłóż na nim równomiernie pory.

Teraz połóż je na wysuniętej blasze i powoli wlej mleczno-jajeczną miksturę. Niech się równomiernie rozleje i wsiąka w nadzienie. Uważaj, żeby nie przelać, chyba że akurat planowałeś mycie piekarnika (bo z tego, że było na nim napisane self-cleaning, nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków). Uwiń się sprawnie, żeby z piekarnika nie zwiało Ci całe ciepło.

Trzymaj w piecu, aż rant ciasta się zrumieni, a wierzch nadzienia przypiecze.

A Lepsza Połowa, która jest autorką tego nadzienia, podpowiada, że jeśli zrobisz go sobie więcej, świetnie się ono nada też np. do zapiekanki makaronowej albo ziemniaczanej.

Szczęśliwego Nowego Roku 🙂

Opowiadałem Wam to już?
“Co ma Miś Uszatek na dobranoc?
– Pora.”

7 komentarzy

  1. Tak się skupiłam na Twoim wywodzie wg Pollana (całkiem mi obcy), że zapomniałam, że dążymy do tarty. Tak się po całości poważnie zrobiło, że przy Uszatku szelki wypięły mi się na maksa ;-))))
    Dobrego Nowego Roku.

  2. Świetny post, coś w tym jest niestety… tarta wygląda obłędnie, przy najbliższej okazji wypróbuję i to z chęcią, zatrzymam się w biegu, żeby pogotować, Dosiego Roku 🙂

  3. Swietna tarta 🙂 Ja rowniez spedziłam Sylwestra w domu z najblizsza rodzinką przy cudnej sałatce ze śledzia, rukoli, rzodkiewki, cykorii itd… i było cudnie 🙂

    SzczeSliwego Nowego Roku.
    P.S. Wdziałam Pana w DDTVN 😉

  4. Bardzo lubię ten wpis.
    Poza wszystkim: czasu mamy wszyscy tyle samo, doba = 24 h, pozostaje tylko kwestia zarządzania tym czasem i wyborów jakie podejmujemy – jedni będą marudzić, że ta doba za krótka i, że nie ma wyjścia – musi być więc znów ten szit z marketu, inni będą zachwyceni cateringiem, jeszcze inni słoikami uzupełnianymi co chwilę i są też tacy dziwacy jak my, którzy uważają, że czas w kuchni spędzony to czysta przyjemność. Inni niech robią co chcą, ich sprawa, ja się cieszę, że w moim domu pachnie domowym obiadem. Bardzo cię pozdrawiam a pora na dobranoc zjadam oczami.pa!!

  5. U nas w tym roku na sylwestra było 8 osób i największą przyjemnością było wspólne gotowanie a później oczywiście jedzenie 😉
    Pozdrawiamy !

  6. Może to profanacja ale tartę wg twojego przepisu robię, gdy tylko przyjdzie ochota, jest super. Ostatnio zmodyfikowałam przepis, dając suszone śliwki zamiast rodzynek (wyszły po prostu). Smakowała wybornie. Pozdrawiam, stała czytelniczka

Comments are closed.