Truskawkowe drożdżówy. Bo jest lato

Czytam właśnie znakomitą, dopiero co wydaną książkę amerykańskiego dziennikarza Marka Schatzkera, pt. “The Dorito Effect” – fundamentalną rozprawę z tym, co w ostatnim półwieczu wyrządził ludzkości przemysł spożywczy.

Doritos to produkowane przez koncern Frito-Lay chipsy tortillowe, wprowadzone na rynek amerykański w latach 60. – przełomowe dlatego, że rozpoczęły epokę sztucznych smaków. Kawałkom obsmażonego ciasta z mąki kukurydzianej nadawano smak barbecue, czy nacho cheese, rozrywając relację między produktem a smakiem. Od tej pory nic już miało nie być tak samo. Konsekwencje dobrze znamy, by wymienić tylko choroby cywilizacyjne z otyłością na czele.

Czym jest efekt dorito? Otóż, pisze Schatzker, żywności przetworzonej zaczęto nadawać sztuczne smaki, wkręcając nasze mózgi, ewolucyjnie wiążące smak z wartością odżywczą, że to, co jemy, jest dobre – a równocześnie, za sprawą intensywnych upraw i przemysłowej hodowli, naturalne składniki, takie jak warzywa i owoce (pomyślcie o pomidorach!), czy mięso (kurczak!), tracą smak (a przy okazji wartość odżywczą).

Owszem, intensywne uprawy i hodowle dostarczają na rynek taniej żywności w dużych ilościach, ale efekt jest taki, że wabieni smakiem podążamy w złą stronę. Społeczeństwa Zachodu wolą jeść to, co niezdrowe.

Dlaczego? Bo, jako się rzekło, tak jesteśmy ewolucyjnie skonstruowani, że smakuje nam to, co powinno być dla nas pożywne (pisałem o tym kiedyś przy okazji smaku umami). Jak pisze Schatzker (tłumaczenie moje):

Smak się liczy. Jedzenie nie jest racjonalnym aktem pozyskiwania substancji odżywczych. Jedzenie ma tyle wspólnego ze składnikami odżywczymi, ile seks ma wspólnego z prokreacją – robimy to, bo robienie tego jest przyjemne.

Dlaczego o tym piszę? Bo wiele sukcesów przemysł spożywczy odniósł w dziedzinie oszukiwania naszych zmysłów i umysłów, ale nigdy mu się to nie udało z truskawkami.

Dobrze to znamy: żadne hiszpańskie, czy egipskie truskawki dostępne po hipermarketach w marcu bądź listopadzie, nie mają najmniejszego sensu, nie umywają się nawet do tego, co w łubiankach znajdziemy na straganach właśnie teraz, wczesnym latem. Wielkie są jak Frankensteiny, nadęte i napompowane nawozami sztucznymi, plastikowo lśniące od sztucznego światła, a kompletnie pozbawione – no właśnie – truskawkowości. Truskawki, te niewielkie i nieforemne, za to gęste i jędrne, aż kapiące smakiem, da się znaleźć tylko o ściśle określonej porze roku – a i to nie u każdego sprzedawcy, bo coraz częściej do łubianek również w Polsce trafiają truskawki podpompowane, puste w środku i przytępione, co jest nieomylnym śladem, że jakiś pazerny oszust sypał nawozy sztuczne, ile w ziemię wlazło. Ale póki co przemysł spożywczy nam jeszcze znad Wisły prawdziwych truskawek nie wydarł i nie zastąpił ich na masową skalę nadmuchiwanym placebo. Efekt dorito z nami nie przeszedł (więc nie pozwólmy żadnym pazernym oszustom zbyt długo się cieszyć zwiększonymi zyskami!).

Działa to też w drugą stronę: czy trafiliście kiedyś na jakikolwiek produkt “o smaku truskawkowym”, który choćby odrobinę przypominał w smaku truskawki? Próby podrobienia truskawkowego smaku kończą się fiaskiem. Na wiele sztucznych smaków się nabieramy – bo z punktu widzenia receptorów w naszym nosie są to te same substancje chemiczne. Ale czy chodzi o ich stężenie, czy kompozycję, truskawek podrobić się nie da.

A w tym roku truskawki trzymają się wyjątkowo długo. Przypomniało mi się, jak pachniał opalany drewnem piec mojej babci, gdy w środku siedziały blachy z drożdżówkami. Tego zapachu też się nie da podrobić. Ale spróbujmy.

To będzie klasyk. Żadnych udziwnień. Czysta frajda i nostalgia.
Potrzebujesz:

  • porcję wyrośniętego ciasta drożdżowego z tego przepisu >>
  • 25-30 niewielkich truskawek – będziemy potrzebować 2-3 na jedną drożdżówkę, w zależności od wielkości owoców.
  • 1 jajko rozkłócone (uwielbiam to słowo) z niewielką ilością wody
  • Przyda się też papier do pieczenia, pędzel kuchenny, i oczywiście blacha do piekarnika.

Zacznij rozgrzewać piekarnik, nastaw go na 180 stopni. Podziel ciasto na dwanaście równych części. Najlepiej podzielić je na trzy kęsy, każdy z nich lekko rozpłaszczyć, a potem złożyć na pół i jeszcze raz na pół, aż powstanie równomierna bagieta. Podziel każdą z nich na pół, a połówki jeszcze raz na pół.

Truskawki umyj i usuń szypułki. Osusz je też dobrze papierowym ręcznikiem, tylko uważaj, żeby nie pognieść.

Dużą blachę wyłóż papierem do pieczenia. Natrzyj mąką dłonie. Każdy kawałek ciasta lekko rozpłaszcz w dłoni na niezbyt cienki placek. Z wyczuciem, między nasadą dłoni a palcami. Na środek każdego nakładaj po 2-3 truskawki i zakładaj na nie brzegi placka, żeby zamknąć je w środku. Zlep szew, powinien się znaleźć po jednej stronie, i pokulaj lekko uformowaną w ten sposób bułą po nieco obsypanym mąką blacie. Nie ściskaj za mocno i nie zgniataj, z oczywistych względów. To tylko brzmi, jakby było trudne. Ważne, żeby placek nie był zbyt omączony, bo nie będzie się chciał skleić.

Układaj na blasze wyłożonej papierem szwem do dołu, zostaw między nimi trochę odstępu. Gdy skończysz, przykryj całość czystą kuchenną ścierką i odstaw na 15-20 minut (w zależności od temperatury powietrza), żeby jeszcze trochę podrosły. Akurat nagrzeje się piekarnik.

Na koniec przy pomocy pędzla kuchennego posmaruj wierzch każdej buły jajkiem. Zrobią się dzięki temu uwodzicielsko błyszczące.

Do pieca na około 25 minut.

Teraz powinienem napisać, żebyś dał im wystygnąć, ale nie mam sumienia.

Lato. Wreszcie.

3 komentarze

  1. Tak! Jakaś totalna magia z tymi truskawkami 🙂 Od zawsze nie lubiłam lodów truskawkowych, bo były takie jakieś… Teraz już wiem – sztuczne. A te domowe, z prawdziwych truskawek, mogłabym jeść i jeść 🙂
    Takie drożdżówki zresztą też mogłabym jeść na śniadanie, obiad i kolację 🙂

Comments are closed.