Faceci w kuchni

Znasz takie powiedzenie, że każda dobra impreza przenosi się do kuchni? Święta prawda. Bo kuchnia to po prostu miejsce, gdzie dzieje się dużo dobrego.

Dobra impreza przenosi się do kuchni, bo kuchnia jest nieformalna, skłania do towarzyskości, przywodzi na myśl dobre wspomnienia, jest ciepła, niesie obietnicę przyjemności i satysfakcji.

Faceci dzielą się na dwa typy: na tych, którzy panicznie boją się kuchni i uważają, że ich największą ambicją jest zrobienie jajecznicy, oraz na tych, którzy w kuchni napinają się w przekonaniu, że wskutek ich działań musi powstać danie na miarę przynajmniej dwóch gwiazdek Michelin, a Ich Jedyna ma paść do ich kolan z jękiem: “Jędruś, jam ran twych (od noża i tarki) niegodna całować”.

Tymczasem facet w kuchni nie musi udawać uczestnika Masterchefa czy innego Top Chefa, które z gotowania robią zasadniczą służbę wojskową. Nie musi sobie niczego udowadniać. Czas spędzony w kuchni ma być aktywnym wypoczynkiem i – tak jak każdy aktywny wypoczynek – ma się kończyć poczuciem satysfakcji.

Wbrew słynnej piramidzie potrzeb Maslova, według której u podstawy potrzeb człowieczych są te, które umożliwiają przetrwanie, a dopiero na samym szczycie, po zaspokojeniu wszystkich innych, jest miejsce na potrzeby wyrafinowane (zmysłowo-intelektualno-twórcze przyjemności), kuchnia zapewnia jedno i drugie. Najbardziej atawistyczna potrzeba zaspokojenia głodu łączy się tu z wyrafinowanymi frajdami.

A ponieważ facetom zwykle się wydaje, że z jednej strony stworzeni są do zaspokojenia bytu swojej rodziny, że natura zrobiła z nich urodzonych myśliwych – a z drugiej strony, że nadają się do prawdziwie wysokich celów, że męska psychika nastawiona jest na wykonywanie zadań – wniosek jest jeden:

Miejsce faceta jest w kuchni.