Dżim Jarmuż i JOMO

Wiecie Państwo, co to JOMO? Jeśli jeszcze nie wiecie – założę się, że się Wam spodoba.

Nie, JOMO (czytaj z angielska dżo-mo) to nie potrawa ani nie składnik. JOMO to trend. A ściślej, kontr-trend do FOMO. Jeśli w tym momencie zadajecie sobie pytanie, czy zdrowie psychiczne Faceta z nożem nie uległo aby delikatnemu rozchwianiu, bo wypisuje jakieś brednie – śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż ni mniej ni więcej, tylko właśnie o zdrowie psychiczne się w tym wszystkim rozchodzi.

Otóż FOMO to zgrabny skrótowiec od Fear od Missing Out, czyli “lęk przed przegapieniem”. To zjawisko, które narosło nam na naszych zwyczajach, odruchach i mentalnościach pod wpływem wszechobecności medialnych przekazów, ich mobilności i – w największym stopniu – rozwojowi mediów społecznościowych. Bardzo szybko przywykliśmy do nieustannego bodźcowania przekazami, do nieustannej dostępności, powiadomienia, do permanentnego online. Pozbawieni tego bodźca – czy też, jak mówią ludzie uczeni: zdeprywowani – doznajemy podobnego uczucia, jakiego doznaje nałogowiec pozbawiony dostępu do używki. Bo bodźce z sieci społecznościowych są mocno – znów powiedzmy to uczonym językiem – gratyfikujące. Sprawiają nam przyjemność, po prostu. Lajki się mnożą, dostajemy komentarze, czujemy się w centrum uwagi, w centrum wydarzeń, nasz mózg zaczyna produkować rozmaite sympatyczne neuroprzekaźniki, potrzebujemy jeszcze i jeszcze, a komunikaty z sieci społecznościowej spływają nieustannie. W końcu przejrzenie fejsa czy twittera tuż po przebudzeniu staje się niezbędne, co chwilę odrywamy się od swoich zadań, żeby sprawdzić, czy aby nie pojawiło się coś nowego, a gdy się nie pojawia – odczuwamy niepokój. Więc przeglądamy znowu. I znowu. Znacie to? To właśnie FOMO.

Na początku tego roku analitycy zachowań konsumenckich z firmy Ford (tej od samochodów) opublikowali raport, w którym zauważyli narastanie kontr-trendu zwanego JOMO, czyli – uwaga – Joy of Missing Out: radość z przegapienia. “Konsumenci z jednej strony chcą korzystać ze wszystkiego, co im dostępne, ale z drugiej strony doceniają potrzebę skupienia i cieszenia się tym, co najważniejsze” – napisali spece z Forda, zauważając także inny trend: mit multitaskingu. “W coraz bardziej nasyconym ekranami, multitaskingowym świecie, kolejne dowody wskazują na to, że gdy robimy wszystko naraz, dzieje się to kosztem jakości – a czasem i bezpieczeństwa – wszystkiego, co robimy”. Zaś Urban Dictionary definiuje JOMO jako “radość z tego, co się robi tu i teraz, bez ogłaszania tego w mediach społecznościowych i sprawdzania, co robią inni”.

Urwałem się właśnie na kilka dni w Beskid Niski. Do miejsca, w którym nie ma nawet billboardów, nie mówiąc o zasięgu mediów, internetu i komórek. Na początku przypominało to wyhamowywanie lokomotywy, a dłonie co chwilę same sięgały po tablet albo smartfon. Dzwoniło mi w uszach. Aż wreszcie w połowie drogi na śniadanie zorientowałem się, że zostawiłem w pokoju telefon. I zdałem sobie sprawę, że to fajne uczucie. Mogłem przez pół dnia czytać książkę. Albo iść i patrzeć na pogrążone we mgle pagóry Beskidu Niskiego bez wysyłania na instagrama zdjęć mgły.

Doświadczyłem JOMO. Polecam.

Oprócz JOMO doświadczyłem też rydzowej orgii, bo w Beskidzie Niskim trwa właśnie klęska urodzaju na te najlepsze grzyby, jakie stworzyła Natura. Ale tarta ze zdjęcia u góry nie jest z rydzami (o tarcie z rydzami pisałem tutaj, zapraszam). Przy domu, w którym mieszkaliśmy, wśród kulącego się już w zimnie i przetrzebionego warzywniaka, nic sobie nie robiąc z mgły i porannych przymrozków, rósł wielki pęk jarmużu. I to o jarmużu chciałem dziś tak naprawdę napisać…

Słyszało się ostatnimi czasy o jarmużu dużo, ale właściwie nie było okazji, żeby się z nim zmierzyć – do niedawna łatwiej było go dopaść w kwiaciarni, jako dekorację dla rokokowego bukietu z kalią czy inną cantedeskią w roli głównej, niż w warzywniaku. Chwalą wszyscy jarmuż, że zawiera antyoksydanty, cały alfabet witamin, a w dodatku jeszcze luteinę jak balsam działającą na skatowany od gapienia się w ekrany wzrok. O zaletach, własnościach i urokach jarmużu fajnie opowiada Klaudyna w “Ziołowym Zakątku”, polecam.

My tymczasem powiedzmy tylko dwie rzeczy: po pierwsze, jarmuż dobrze znosi chłody, a nawet przymrozki, więc sezon na niego trwa właśnie teraz i potrwa aż do śniegów. Po drugie, jarmuż nadaje się do wszystkiego, do czego nadaje się kapusta. A może nawet bardziej, bo – choć z początku chodziłem przy nim jak pies wokół jeża – okazał się od kapusty przyjemniejszy. W smaku nieco mniej namolny, wyrazistszy, ostrzejszy, a też sprężystszy w konsystencji: duszony nie zachowuje się jak np. szpinak, czyli nie zamienia się w smętną breję, pozostaje – by tak rzec – liściasty.

Naczytałem się więc, przełamałem lęk przed nieznanym i – zgodnie z postulatem JOMO – zająłem się jarmużem bez reszty, z rzadka tylko, przyznaję, wysyłając foty zielska na instagrama. Przy okazji: dzięki Wam wszystkim, którzy na moim profilu facebookowym podzieliliście się pomysłami na jarmuż.

Ponieważ mam skłonności do przesady, kupiłem aż cztery wielkie badyle jarmużu. Wyszło z tego sporo żarcia, ale jeśli nie chcesz jeść jarmużu przez najbliższe parę dni – zaopatrz się w dwa słuszne badyle. Należy je dobrze umyć, a następnie odciąć liściom grube łodygi – korzystać będziemy z samych wiotkich części. Bardzo warto też odłożyć czubki liści oraz najmniejsze listki zachować w całości. Zaraz się okaże, po co.

Ze sterty pomarszczonego, różnokolorowego zielska zrobiłem dwie rzeczy. Po pierwsze, tartę z jarmużem. Po drugie, jarmużowe chipsy. Plus spory zapas farszu na później – bo świetnie nada się on choćby do podania z makaronem, możesz też go zawinąć w ciasto francuskie i zrobić krokiety, albo po prostu zjeść prosto z garnka. Albo – tak jak ja – przygotować z rozpędu pewien klasyczny irlandzki przysmak.

Chipsy jarmużowe

Potrzebujesz:

  • Młode listki jarmużu i końcówki dużych liści (ale możesz też użyć pociętych na kawałki wielkości czipsa dojrzałych liści.
  • Oliwę z oliwek

I tyle. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Jeśli masz termoobieg – użyj go. Rozłóż na blasze papier do pieczenia, a na nim rozrzuć listki tak, żeby nie leżały jeden na drugim. Przy pomocy kuchennego pędzla potraktuj je oliwą (bardzo przydatna będzie tu oliwa w spray albo rozpylana kuchennym atomizerem). Piecz kilkanaście minut, aż zrobią się kruche.

To ten rodzaj przekąski, który nawet jeśli przy pierwszym kęsie wyda Ci się nietypowy, uczucia wyzwoli mieszane, okaże się wręcz kontrowersyjny – to i tak natychmiast wtrząchniesz całą miskę. Dla mnie bomba.

Tarta z jarmużem

Potrzebujesz:

  • Spód do tarty przygotowany według tego przepisu >>
  • 1-2 badyle jarmużu (nie wiem, jak fachowo nazywa się jednostka jarmużu – jakieś pomysły?)
  • 2 jajka
  • ok. 250 ml mleka (możesz też użyć tłustej śmietany, proszę bardzo, ale na własną dietetyczną odpowiedzialność)
  • kawałek fety albo sera w typie bałkańskim. Fajnie nada się też np. twarda ricotta. Chodzi o skontrowanie kapustnego smaku jarmużu.
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 150 g orzechów włoskich
  • gałkę muszkatołową
  • przyprawy, których użyłbyś do kapustnego dania. Ja poszedłem kluczem dalekowschodnim i dodałem trochę asafetydy (bo akurat – sic! – miałem), garam masali, płatków chili i nasion fenkuła, ale jeśli wolisz użyć np. kminu rzymskiego, albo wręcz starego dobrego kminku – też będzie świetnie.
  • oliwę
  • sól i pieprz do smaku

Przygotuj spód do tarty. Poszatkuj czosnek i liście jarmużu. W dużym garze (ja użyłem woka) rozgrzej oliwę i wrzuć na nią czosnek, a gdy tylko zacznie go łapać (nie zrumień, bo będzie gorzki) – dodaj liście i wymieszaj (ja wrzuciłem razem z czosnkiem swoje przyprawy, bo w końcu miało być dalekowschodnio). Posiekaj orzechy i dorzuć do gara. Posól trochę, dodaj pieprz i przyprawy. Duś to wszystko, aż jarmuż zmięknie i znacząco straci na objętości. Próbuj, czy nie trzeba dosolić, dopieprzyć albo doprzyprawić.

 Spód do tarty podpieczony? Wyłóż nań teraz jarmużowy farsz. Wbij jajka do klasycznej szklanki i dopełnij mlekiem (jaja razem z mlekiem mają dać 250 ml), i wymieszaj, a następnie zalej miksturą farsz na tarcie. Na wierzch wrzuć ser (w kawałkach albo starty, jak lubisz) i piecz, aż ciasto i ser się zrumienią a mleko z jajkami się zetnie.
Maślane tartowe ciasto zapewni znakomite tło dla wyraźnego smaku jarmużu skontrowanego słono-mlecznym serem. Kruchość ciasta, jarmużowe al dente i kremowość sera stworzą znakomity tercet konsystencji.
A jeśli też masz skłonności do przesady i masz teraz za dużo farszu, odłóż go na później – jak pisałem, świetnie się nada np. do pasty. Ale jeśli nie przywiązujesz zbyt wielkiej wagi do estetyki potraw, możesz zrobić colcannon – irlandzki klasyk.

Colcannon

Potrzebujesz:
  • Jarmużowy farsz
  • Ziemniaki
  • Trochę mleka albo maślanki
  • Łyżkę masła
  • Sól
Ugotuj ziemniaki w osolonej wodzie. Odcedź porządnie (hack: odlej wodę, a garnek z ziemniakami postaw na chwilkę na małym ogniu, potrząsając nim porządnie – resztki wody odparują w mgnieniu oka), rozgnieć (są do tego specjalistyczne sprzęty – praski, tłuczki i inny kuchenny oręż – ale wystarczy przecież widelec we wprawnych rękach), dodaj masło i tyle mleka lub maślanki, żeby rozluźnić konsystencję. Wymieszaj z jarmużowym farszem. Tak przygotowaną breję włóż do jakiejś foremki (niewysoka kamionka, mała blacha do pieczenia, sufletówka, co tam masz pod ręką) i zapiekaj w 200 stopniach, aż wierzch się zrumieni. Otrzymasz… no cóż – ładnie zrumienioną, obłędnie pachnącą i smakowitą, ale jednak breję. Nie zrażaj się, colcannon doskonale smakuje zarówno jako side dish, jak i samodzielnie.
Jarmużowy farsz (do pasty albo do colcannon) z jarmużową tartą w tle
Aha: było o tytułowym JOMO i o tytułowym jarmużu. Nic nie było o Dżimie. Tu oczywiście poniosły mnie skojarzenia, zwłaszcza że jarmuż z angielska zwie się nie Jarmusch, lecz kale. Ale idźmy tym tokiem skojarzeń nieco dalej i przyznajmy, że Dżim jak Dżim, ale dżin do JOMO pasuje całkiem nieźle.
Jarmuż!
JOMO!

PS. Post dodaję do mikserowej akcji “Smaczna jesień” – bo jarmuż, jako się rzekło, będzie z nami przez całą jesień – aż do śniegów.

Smaczna Jesień