Muffiny czekoladowo-lawendowe: bo facet powinien mieć swój popisowy przepis…

Kto nie lubi muffinów? Pasują na każdą okazję, są niezobowiązujące, a efektowne, nieźle wyglądają, są solidną słodką przekąską, a w dodatku zrobiły się modne. Robi się je łatwo i praktycznie zawsze z sukcesem. No i, last but not least, występuje praktycznie dowolna ilość kombinacji smaków, innowacji, usprawnień, udziwnień, odjazdów.
Muffiny to zatem idealny patent na popisowe danie faceta – nie urobisz się przy nich jak przy jakichś mało przecież męskich pralinkach czy innych duperelach, będziesz się mógł wykazać kulinarną inteligencją przy wymyślaniu nowych połączeń smaków, no i przede wszystkim – zrobisz porządny, solidny, sycący i zadowalający deser, dobry zarówno do popołudniowego kubka kawy, do zabrania ze sobą do pracy, jak i do zakończenia nim dobrej imprezy.
Facet powinien mieć w zanadrzu taki przepis. Facet i wypieki to kombinacja budząca wprawdzie wątpliwość w ojczyźnie wąsatych macho – ale niesłusznie. Na studiach w Szwecji dzieliliśmy wspólną kuchnię z ekipą Greków. Chłopaki coś piekli co weekend – i robili to z naprawdę śródziemnomorską pasją.
Poniżej wypróbowany właśnie wczoraj przepis na kombinację zupełnie nieziemską.
Jest takie zioło, które większości Polaków kojarzy się ze środkiem na mole, ostatecznie z odświeżaczem powietrza. Błąd, duży błąd! Doskonale pasuje ono zarówno do mięs, najlepiej dziczyzny, do roztarcia z masłem i posmarowania taką miksturą tostów, wreszcie – genialnie się komponuje z czekoladą. Mam na myśli lawendę. Przyprawą są jej suszone kwiaty – nasze zapasy lawendy przywieźliśmy z Krety, pachnie tą przyprawą na każdym suku Bliskiego Wschodu, ale coraz częściej można lawendę kupić też u nas, w sklepikach ekologicznych. Efekt końcowy będzie niesamowicie pachnący, z nutami kojarzącymi się z imbirem i cynamonem, ale tak naprawdę nieporównywalny z niczym innym.

Przepis pochodzi z kapitalnej książki pt. (a jakże) “Muffinki” wydanej przez Świat Książki. Z tymi przepisami nie zadzieram, tylko posłusznie się ich trzymam. Przepisy z tej książki są tak rewelacyjnie wymierzone, że ilość ciasta zawsze wychodzi w punkt, a ono samo udaje się bezbłędnie (ale żeby nie było, że przepisuję przepisy, w tym jest moja drobna modyfikacja).
Książkę wraz z silikonowymi formami do muffinów dostałem od siostry, absolutnej arcymistrzyni w pieczeniu (kto twierdzi, że jadł lepszy tort wiśniowy niż tort mojej siostry, niech staje zaraz na ubitej ziemi). Podarowała mi je, gdy po kolejnej katastrofie z tartą zwątpiłem ostatecznie, że kiedykolwiek cokolwiek upiekę. Muffiny mnie uratowały i jestem teraz nowym człowiekiem. Dzięki, Kaśka 🙂

Potrzebujesz:

  • 2 tabliczki mlecznej czekolady
  • 5 łyżek masła (prawdziwego masła, nie żadnych tłuszczów do pieczenia!)
  • 1 jajko z hodowli eko albo wolnego wybiegu, ostatecznie z chowu ściółkowego
  • 200 ml mleka (2 małe filiżanki, ale warto mieć pod ręką zestaw miarek kuchennych)
  • 150 g śmietany 16% (mały kubek)
  • 50 g cukru
  • 250 g mąki tortowej
  • 2 łyżek mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżek oleju (najlepiej arachidowego, jeśli nie masz dodaj jakiegoś neutralnego oleju np. słonecznikowego – ale nie oliwy z oliwek! 🙂 )
  • 2 łyżeczek proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczek sody
  • solidnej łyżki miodu (idealny byłby miód lawendowy, ale nada się każdy delikatny miód (tzn. nie spadziowy czy gryczany)
  • 2 łyżek suszonej lawendy
  • szczypty soli
  • foremek do muffinów – w przypadku tego przepisu najlepiej się nadadzą foremki silikonowe. Nie musisz ich dodatkowo wykładać tymi papierowymi foremkami (zdaje się, że nazywają się one “papilotki”, czy jakoś równie głupio), bo te muffiny wychodzą dwukolorowe, a papier zasłoniłby cały efekt.

Na początek trochę pracy fizycznej: zetrzyj obie czekolady na tarce o drobnych oczkach. Trochę to potrwa, ale zapach wprawi Cię w świetny humor, a dłonie będą Ci pachnieć czekoladą (jeśli przygotowujesz muffiny na randkę, zastanów się nad potencjalnymi zastosowaniami tego efektu ubocznego – czekolada jest uważana za afrodyzjak 🙂 ).

Zacznij rozgrzewać piekarnik do 180 stopni. Foremki wysmaruj masłem (najlepiej użyj papierka, w który było zapakowane masło) i oprósz mąką albo cukrem.
Wybij jajko do szklanki i powąchaj, czy jest ok. Teraz – podstawową zasadą robienia muffinów jest to, że najpierw łączymy osobno składniki mokre, osobno suche. Potrzebujesz więc dwóch misek. W jednej połącz jajko, mleko, śmietanę i cukier (który nie jest wprawdzie mokry, ale jeśli wrzucisz go do tej miski – będzie. Taki wyjątek od zasady 🙂 ). Oleju jeszcze nie dolewaj! Do drugiej wsyp mąkę, mąkę ziemniaczaną, proszek do pieczenia, sodę i szczyptę soli. Cudowną cechą soli jest to, że wzmacnia odczuwanie pozostałych smaków podstawowych, w tym wypadku – słodkiego. Rzecz w tym, by do słodkich potraw dodawać jej tyle, by sama nie stała się smakiem dominującym. Więcej na ten temat warto poczytać u Jeffa Pottera. Wymieszaj suche składniki ze sobą, a mokre ze sobą.

Teraz zrobimy sztuczkę, która jest dziecinnie prosta, a zarazem uchodzi za wyższy stopień kulinarnego wtajemniczenia: potrzebujesz garnka z wodą i miski, którą możesz na tym garnku postawić. Wrzuć do niej masło i postaw całość na ogniu. Rzecz w tym, żeby miska była rozgrzewana przez parę wodną, a nie miała bezpośredniego kontaktu ze źródłem ciepła. Dzięki temu niczego nie przypalimy. Mieszaj i uważaj, żeby wszystkiego nie wywalić, to konstrukcja dość chybotliwa. Nie poparz się też parą wydobywającą się spod miski – gdy woda w garnku zawrze, zmniejsz ogień, niech sobie tylko lekko pyka – to ma być zestaw do rozpuszczania na parze, a nie silnik parowy.
Gdy masło się rozpuści, dodaj 50g startej czekolady (czyli 1/4 całości). Mieszaj tak, żeby rozpuściła się w maśle i połączyła z nim. Zdejmij z ognia, niech trochę przestygnie, ale mieszaj od czasu do czasu, żeby się nie rozwarstwiło (jeśli tak się stanie, nie będzie tragedii, po prostu rozmieszaj).
W międzyczasie wlej mokre składniki do suchych i dobrze wymieszaj, żeby nie było grud. Gdy już to ogarniesz, oddziel 1/4 otrzymanej masy (nie musisz brudzić kolejnej miski, przed chwilą opróżniłeś tę, w której były mokre składniki. Trzy minuty zmywania mniej). Do 3/4 masy dolewaj powoli masło z czekoladą i ucieraj intensywnie – tłuszcz musi się połączyć z naszym ciastem. Chwila kręcenia łyżką czy ubijaczką, i gotowe. Gdy się już połączy, wsypuj partiami resztę startej czekolady i mieszaj, żeby połączyła się z masą.
Do odłożonej 1/4 masy dodaj 2 łyżki oleju tudzież łyżkę miodu, i wymieszaj, żeby się połączyło. Teraz wsyp do masy lawendę i znowu wymieszaj.
Zauważysz, że masa z lawendą jest prawie płynna, znacznie rzadsza od tej z czekoladą. O to chodzi.
Przy pomocy zwykłej łyżki wkładaj do foremek najpierw masę czekoladową. Tylko nie do pełna! Zostaw przynajmniej centymetr od krawędzi. Jeśli masa nie będzie chciała opuścić łyżki, pomóż sobie drugą. Gdy już napełnisz foremki, wyrównaj łyżką powierzchnię masy czekoladowej (nie wściekaj się, nie da się tego zrobić idealnie. Ale spróbuj – włóż łyżkę i obróć ją tak, żeby masa była z grubsza równa.
Teraz na wierzch wlej masę lawendową. Powinna się dać swobodnie wylać. Napełnij foremki prawie do pełna (zawsze, gdy robisz muffiny, zostaw trochę marginesu od krawędzi). Włóż je ostrożnie do piekarnika (uważaj zwłaszcza, jeśli używasz silikonowych form – łatwo może Ci się wylać masa lawendowa, a wtedy dupa blada. Piecz 25 minut.

 Cudowną cechą soli jest to, że wzmacnia odczuwanie pozostałych smaków podstawowych, w tym wypadku – słodkiego. Rzecz w tym, by do słodkich potraw dodawać jej tyle, by sama nie stała się smakiem dominującym.

 Po 25 minutach wbij w muffina wykałaczkę – jeśli po wyjęciu nie ma na niej drobin wilgotnego ciasta, możesz wyjmować. Zostaw je jeszcze w formie na 5-10 minut, żeby nie porozpadały się przy wyjmowaniu. Gdy chwilę przestygną, wyjmuj i ciesz się efektem.

Pomysły:

  • Muffiny to nie tylko przekąska do kawy, ale też całkiem wypasiony deser. Połóż muffina na dużym, białym talerzu, obok ułóż gałkę lodów waniliowych, polej wszystko odrobiną nalewki wiśniowej, czy co tam masz pod ręką – a jak jeszcze dołożysz listek mięty, to już normalnie będzie jak w restauracji 🙂

3 komentarze

  1. pierwsze skojarzenie: "ciasto pachnące środkiem na mole? – czy ja wiem…", na szczęście dalszy opis zachęca abym dorzuciła ten przepis do mojej długiej listy przysmaków "koniecznie do wykonania w tym stuleciu" 🙂

Comments are closed.